Camomilla
Promienie słońca wpadały do przestronnej sypialni. Na łóżku spoczywała młoda
kobieta pogrążona we śnie. Jej twarz usiana piegami wyrażała błogi spokój.
Brązowe, lśniące włosy rozsypały się wokół głowy, a spomiędzy rozchylonych warg
wydobywał się cichy oddech.
Tuż przy niej na
podokienniku przycupnęła czarna kotka. Jej lodowato błękitne oczy utkwione były
w kruku siedzącym na gałęzi. Ptak zakrakał i rzucił drwiące spojrzenie
zwierzęciu za szybą. W momencie, kiedy z gardła kota wydobył się ostrzegawczy
syk, ptaszysko rozpostarło potężne skrzydła, i skrzecząc
przeraźliwie, skierowało się w głąb lasu.
Camomilla obudziła
się, potarła oczy dłonią, a jej lekko nieprzytomne spojrzenie powędrowało w
kierunku zasłon, poruszających się nieznacznie.
– Anga! – zawołała
zaspanym głosem, w którym dało się słyszeć nutę irytacji.
Kotka zeskoczyła
zgrabnie z parapetu i leniwie przeszła obok łoża, obrzucając swoją właścicielkę
obojętnym wzrokiem. Ta pokręciła głową i z westchnieniem opadła ponownie na
pościel. Spojrzała na tykający cicho zegar. Do przyjścia pokojówek zostało jej
jeszcze kilka cennych, samotnych chwil.
Odrzuciła pierzynę
na bok i opuściła bose stopy na chłodną posadzkę. Podeszła do toaletki, usiadła
na taborecie i wysunęła jedną z wielu małych szufladek. Wyciągnęła gruby notes
oprawiony w jasną skórę. W samym rogu wytłoczone było cienką, pochyłą czcionką
jej imię i nazwisko: Camomilla
Arvense.
Otworzyła dziennik,
uniosła go do twarzy, aby powąchać stronice. Uwielbiała słodki zapach papieru.
Przypominał jej chwile, w których jeszcze jako dziecko zakradała się do
biblioteki ojca i przeglądała stare manuskrypty z ręcznie zapisanymi kartkami.
Do końca życia miała pamiętać gładkość skórzanych opraw pod opuszkami palców.
Chwyciła w dłoń
pióro, po czym zanurzyła je w butelce atramentu. Spojrzała na notes i zawahała
się. Założyła kosmyk włosów za ucho, starając skupić się na ułożeniu
odpowiedniego zdania. Uniosła wzrok i napotkała swoje własne, niezdecydowane
spojrzenie w lustrze.
W królestwie Estrel każda
wysoko urodzona dama miała obowiązek prowadzenia dziennika. W miasteczkach co
roku, dziesiątego dnia dziesiątego miesiąca, damy zbierały się i paliły swoje
pamiętniki na wielkim stosie. Wierzono, że w ten sposób pozbędą się nieczystości
i grzechów. Kobieta miała być bowiem istotą perfekcyjną pod każdym względem, a
palenie tajemnic dawało im czystą kartę, szansę na nowy początek.
Drzwi otworzyły się
ze skrzypnięciem, a chwilę potem do środka weszły dwie pokojówki, przynosząc ze
sobą chłodne powietrze korytarza. Wymieniały rozbawione szepty, a na ich
twarzach gościły uśmiechy. Widząc, że ich pani nie była już pogrążona we śnie,
natychmiast zamilkły. Kobieta wstała, odwróciła się w ich stronę i wskazując
dłonią na zegar, powiedziała:
– Jesteście za
wcześnie – w jej głosie pobrzmiewał chłód.
Z twarz służących w
kilka sekund zniknęły jakiekolwiek rumieńce. Jedna z nich zamrugała szybko i
opuściła wzrok na własne buty. W pomieszczeniu zapanowała trudna do zniesienia,
nienaturalna cisza.
Druga, młodsza
z nich, rudowłosa dziewczyna o imieniu Sylvie, uczyniła krok do przodu i
uniosła głowę, starając się zamaskować obawę. Była świadoma tego, że jej
sytuacja życiowa zależała jedynie od osoby stojącej kilka metrów dalej. Jedno
kiwnięcie palcem Camomilli Arvense mogłoby sprawić, że Sylvie straciłaby
wszystko.
– Niech pani
wybaczy, ale przynosimy ważną wiadomość od pana Arvense. Chce zobaczyć się z
panią zaraz po śniadaniu – oznajmiła, owijając rąbek fartucha wokół palca.
Camomilla mimowolnie
wstrzymała oddech, uświadomiła sobie, co prawdopodobnie oznaczała jego prośba.
Kolejna nieprzyjemna wymiana zdań na temat dziecka, pełna wyrzutów i wytykania
błędów. Nie miała na to ani ochoty, ani siły. Nie chciała jednak nikomu
okazywać jakiejkolwiek słabości.
Wyrwała się z
zamyślenia, i widząc strach na twarzach swoich pomocnic, obdarzyła je nieco
łagodniejszym spojrzeniem.
Pozwoliła, aby
spięły jej włosy, przypudrowały piegi i pomalowały usta, a kiedy wreszcie
został zapięty ostatni guzik niebieskiej sukni, Camomilla nie odważyła się
nawet spojrzeć na taflę lustra.
– Zaczęliście beze
mnie? – zapytała, otwierając
drzwi do jadalni.
Przechodząc obok
stołu, pogładziła
jasne włosy swoich córek. Usiadła na krześle i położyła na kolanach białą
serwetę.
– Byłem już głodny –
odezwał się piskliwym głosem siedzący tuż obok niej, kilkuletni brat pana domu,
Tom.
–
Ach tak – powiedziała, nakładając sobie na talerz naleśnik, z którego
ciekło słodkie, malinowe nadzienie.
Jednym ruchem ręki
oddaliła dziewczynę, która chciała jej w tym pomóc. Zmarszczyła brwi. Nie
lubiła, kiedy pomocnice zachowywały się w ten sposób. Nie była już przecież
dzieckiem.
Jej wzrok skupił się
na moment na pustym miejscu, które zwykł zajmować jej mąż. Zdała sobie sprawę z
tego, iż jeśli Charlie nie pojawił się na śniadaniu, temat ich rozmowy będzie o
wiele ważniejszy, niż
przypuszczała.
Uniosła głowę, kiedy
usłyszała rytmiczny stukot kroków na korytarzu. Do jadalni wkroczyła pokojówka.
Pokłoniła się, po czym odrobinę niepewnie zbliżyła się do pani domu.
– Pan Arvense kazał
mi nieco panią pospieszyć. Mówi, że to ważne – oświadczyła.
Camomilla wstała z gracją,
odłożyła serwetę na stół, i czując pustkę w żołądku, odparła:
– Już skończyłam. –
Obdarzyła zaciekawioną rodzinę uspokajającym uśmiechem i ruszyła w kierunku
schodów.
***
Drzwi otworzyły się
na oścież, zanim zdążyła chociażby położyć dłoń na klamce. Jej oczom ukazało
się bogato zdobione wnętrze gabinetu.
– Pani – usłyszała
tuż przy swoim uchu głos lokaja.
Skinęła mu szybko
głową i ruszyła w kierunku męża. Przy jego boku stał nieco przygarbiony, wysoki
mężczyzna o szczupłej, pozbawionej mięśni sylwetce. Jego czarne włosy,
przetykane siwymi pasmami, zaczesane były gładko do tyłu, a oczy w
nienaturalnym, żółtym odcieniu unikały jej wzroku.
– Camomillo,
chciałbym ci kogoś przedstawić – westchnął jej mąż, a w tonie jego głosu dało
się słyszeć z trudem powstrzymywane zniecierpliwienie. Szybko objął ją
ramieniem i lekko obrócił.
– To
jest doktor Kragen.
Mężczyzna po raz
pierwszy zerknął na kobietę, pochylił nisko głowę, po czym musnął wargami jej
wyciągniętą dłoń. Jego spojrzenie zatrzymało się na moment na jej zaokrąglonym
brzuchu. Kiedy się wyprostował, po twarzy przebiegł mu cień
nieprzyjemnego grymasu.
– To dla mnie
zaszczyt poznać panią, pani Arvense. – Uśmiechnął się, ukazując
śnieżnobiałe, spiczaste zęby.
Camomilla niepewnie
odwzajemniła uśmiech i założyła kosmyk włosów za ucho.
– Przyjechał tutaj
aż zza morza – oznajmił Charlie. – Planuję zatrzymać go w naszym domu aż
do porodu, może odrobinę dłużej.
– Och… – wykrztusiła
z siebie, nieudolnie próbując ukryć zaskoczenie. Kiedy usiłowała znaleźć
odpowiednie słowa, w pomieszczeniu na moment zapadła cisza. – Na pewno jest pan
zmęczony podróżą – powiedziała, lekko przygryzając dolną wargę.
– Nieznacznie, pani,
chociaż była to długa podróż – odparł doktor Kragen, nie patrząc w jej kierunku.
Lustrował okazały,
kryształowy żyrandol, który wisiał tuż nad nim. Camomilla skrzywiła się, widząc
ten akt lekceważenia.
– Charlie, może
pozwolisz naszemu gościowi odpocząć? Jestem pewna, że pan Kragen by to docenił.
– Yhm… oczywiście. –Pan
domu odwrócił się do drzwi i wskazał na młodego mężczyznę stojącego przy nich.
– Lokaj zaprowadzi pana do najodpowiedniejszej sypialni. Jeśli czegoś by pan
potrzebował, wystarczy powiedzieć.
Camomilla patrzyła, jak
mężczyzna kłania się, po czym niespiesznie opuszcza gabinet. W momencie, w
którym zamknął za sobą drzwi, Camomilla odwróciła się do swojego męża, a w jej
zielonych oczach płonął gniew. Jednak kiedy przemówiła, jej
głos był opanowany.
– Nie rozumiem, dlaczego
miałby się tutaj zatrzymać na tak długo – oznajmiła, starając się przybrać
niewinny wyraz twarzy.
– Nie zaczynaj
kolejnej kłótni. Dobrze wiesz, po co i dlaczego tu jest. Gdyby ta
sytuacja zależała ode mnie, nie sprowadzałbym go tutaj – odpowiedział Charlie.
Wyglądał na
zmęczonego. Jego jasne włosy były w nieładzie, koszula pomięta , a pod oczami
rysowały się cienie. Camomilla jednak wiedziała, że pod maską nieudacznika krył
się perfidny manipulator.
– Obiecałeś mi –
wysyczała przez zaciśnięte zęby.
„Tyko nie
płacz” – powtórzyła sobie w myślach.
– Przykro mi, stawka
jest zbyt wielka – odrzekł, odwracając się w stronę okna. Przeczesał jasne
włosy palcami. – Ty powinnaś wiedzieć o tym najlepiej.
– Myślisz, że nie
wiem? Jesteś tchórzem i kłamcą, Charlie. Nie powinieneś był robić tego bez
mojej wiedzy. Nie wierzysz ani we mnie, ani w nasze dziecko. Z góry skazujesz
nas na porażkę. –
Po jej policzkach spłynęły łzy.
Otarła je szybkim
ruchem ręki i zrobiła krok do przodu. Zrozumiała, że przekroczyła granicę,
kiedy Charlie powoli wyprostował przygarbione plecy.
– Nie waż się
nazywać mnie tchórzem. Nie waż się nigdy więcej mówić do mnie w ten sposób!
Zrozumiałaś? – warknął, powoli idąc w jej kierunku.
Jego twarz nabrała
nagle nienaturalnie spokojnego wyrazu, w którym można się było dopatrzeć nuty
złowrogości. Camomilla opuściła wzrok na podłogę, nie mogąc wytrzymać
spojrzenia mężczyzny. W jej sercu pojawiła się obawa. Gdyby chciał, byłby
zdolny do skrzywdzenia jej. Jednak była jego żoną. Mogła się chociaż łudzić, że
żywił do niej jakiekolwiek ciepłe uczucia.
– Powinnam się bać?
– zapytała ironicznie, starając się opanować lekkie drżenie głosu.
Charlie zatrzymał
się tak blisko, że ich nosy prawie się stykały. Pogładził jej brzuch i odetchnął
głęboko. Poczuła, że jego oddech pachnie cygarami. Wstrzymała mdłości.
– Powinnaś –
wyszeptał, całując ją delikatnie w policzek.
***
Więc oto i pierwszy rozdział.
Szczerze mówiąc, nie jestem z niego szczególnie zadowolona. Cóż, jak to mówią
"początki są najtrudniejsze".
No ale, jeśli się Wam podobał
to komentujcie. Jeśli się Wam nie podobał, to też komentujcie. Do następnego!
Fajny rozdział, czekam na następny! :D
OdpowiedzUsuńTak przeglądałam te moje blogaski pod opieką - wiesz co, czcionka w tym szablonie jest tak nieczytelna, że nic dziwnego, że więcej komentarzy nie ma. Kolor zlewa się z tłem. Poszukaj może innego szablonu - albo zmień kolor.
OdpowiedzUsuń